Maria Dąbrowska. Panna Winczewska
W połowie czerwca, przed samym swoim wyjazdem na urlop, Natalia Sztumska postanowiła, nie zdając się na żadną ze swych pomocnic, osobiście przeprowadzić kontrolę żołnierskiej czytelni mieszczącej się w obrębie dawnej twierdzy.
Czytelnia ta nie należała bezpośrednio do zakresu jej władzy. Natalia pracowała w centralnym zarządzie Towarzystwa Opieki Kulturalnej nad Żołnierzem, a twierdza podlegała w tej dziedzinie miejscowemu oddziałowi Towarzystwa.
Od niejakiego czasu wszelako dochodziły wiadomości, że osoba, której powierzony został ten posterunek, nie stoi na wysokości zadania. Zaś ile razy Natalia zwracała się w tej sprawie do miejscowego oddziału, zawsze zastawała wszystkich zajętych urządzaniem śniadania, podwieczorku lub święta pułkowego czy mszy polowej z okazji ofiarowania sztandaru. Zawsze, gdy przychodziła, stał tam przy stole jakiś major albo kapitan i razem z przewodniczącą, pełni gorączkowego strapienia, uprzytamniali sobie, że jeszcze o czymś zapomniano, czegoś nie zamówiono lub kogoś nie zaproszono. Podniecony oficer wołał: – Może się jeszcze zdąży! – i chwytał za słuchawkę telefoniczną, a przewodnicząca, ładna, ujmująca, chora na serce dama, korzystając z przerwy pochylała się do Natalii i po cichu, aby nie przeszkadzać okrzykom rzucanym w telefon, które zdawały się ją przenikać skupionym namaszczeniem, błagała o zaniechanie tymczasem drażliwej sprawy czytelni – zwanej forteczną.
– Niech mi pani wierzy – mówiła – że my tu po prostu upadamy pod nawałem pracy. Jeżeli jeszcze teraz ruszymy twierdzę, to już nie damy rady. W tej chwili nasza kontrolerka bibliotek nic nawet nie mogłaby zrobić, bo orze, biedna, za trzy. Za to później, zaraz po święcie dwudziestego ósmego pułku, zrobimy tam porządek.
Jednakże po tym święcie zaszła zaraz konieczność urządzania drugiego; potem otwierano aż trzy nowe świetlice, i tak, nie mogąc się doczekać wkroczenia właściwych czynników, Natalia pewnego dnia obudziła się w przeświadczeniu, że musi wkroczyć sama, pomijając drogę, aby tak rzec, służbową.
Odtąd, ile razy znalazła chwilę czasu, wpadała do świetlicy fortecznej w godzinach otwarcia czytelni, aby się przypatrzyć tokowi pracy. Zauważyła mnóstwo uchybień, a każde zetknięcie się z bibliotekarką zostawiało po sobie przykre i niesmaczne a zarazem trochę śmieszne wrażenie, z którego istoty trudno było sobie na razie zdać sprawę.
Bibliotekarka nazywała się Regina Winczewska. Nie miała fachowego przygotowania, lecz była, jak mówiono, uspołeczniona, a nawet “zasłużona”, wierzono zatem, że musi dać sobie radę.
Po kilkakrotnej bytności w twierdzy i po otrzymaniu od tej panny Winczewskiej mnóstwa wyjaśnień, budzących same wątpliwości, Natalia zawiadomiła ją pewnego dnia, że nazajutrz przyjedzie od rana, żeby z nią razem zrobić remanent inwentarza oraz przeprowadzić rewizję kart kontroli i zeszytów statystyki ruchu czytelniczego. Wydawanie książek poleciła na dwa dni wstrzymać.
Nazajutrz wstała wcześniej i już kwadrans po ósmej wsiadła do tramwaju, aby o dziewiątej być, w myśl umowy telefonicznej, na miejscu.
W nocy była burza i deszcz, po którym się znacznie oziębiło. Przy zbiegu ulic, gdzie trzeba było czekać na tramwaj, tłukł się i łomotał wypadając zza węgłów potężny wiatr. Na zatłoczonym chmurami burym niebie zaledwie gdzieniegdzie widać było nieco bledsze szramy i blizny świecące nikłym blaskiem. Zarysy domów miały wygląd świeży i nieco surowy. Na chodnikach było wciąż jeszcze mokro.
Jadąc Natalia krążyła ciągle myślą dokoła Reginy Winczewskiej. Przypominała sobie jej niektóre z głupia frant odpowiedzi i myślała z przestrachem, że prawdopodobnie wynikiem podjętych teraz kroków będzie konieczność usunięcia nieodpowiedniej pracownicy. Nie wiedziała, czy się zdobędzie na siłę, aby to przeprowadzić. Czuła się dobrze tylko śród rzeczy, które mogła aprobować – w każdej walce miała zawsze skłonność do przyznawania racji przeciwnikowi.
Z myśli tych ocknęła się, kiedy poczuła, że ją gniotą. W tramwaju z początku było luźno, od którejś stacji wszelako ruch się wzmógł.
Mając teraz już koło twarzy cudze suknie i palta Natalia przycisnęła się jak najbardziej do okna i patrzyła, jak niedokładne, łamiące się odbicie tramwaju sunie przez szyby coraz to mniejszych i opatrzonych coraz to bardziej krzyczącymi szyldami sklepików. Niekiedy czuła na swoich plecach, ramionach i kolanach przepychanie się wsiadających i wysiadających pasażerów.
Po niejakim czasie przepychanie to stało się mniej gwałtowne. Tramwaj wytoczył się z obrębu miasta. Po bokach ulicy zazieleniły się trawniki i wątle krzewy nowego parku, a dalej za nimi ukazały się, również zielone, obłe forty i pochyłe stoki dawnej twierdzy. Na koniec tramwaj stanął już ostatecznie. Motorniczy odkręcił z trzaskiem kierownicę i wyszedł unosząc ją w ręku.
Ostatni pasażerowie zeskakiwali ze schodków. Wewnątrz pustego wozu jakieś dziecko, mała dziewczynka, udawała, że nie chce jeszcze wyjść. Matka wołała do niej: – Chodźże, bądź grzeczna! – ona zaś odwracała się przekornie i patrzyła ze śmiechem w okno.
Chcąc się dostać do twierdzy trzeba było przejść wiadukt rozpięty nad kolejowymi torami. Wiadukt był stary i drzewo na nim już poczerniało, ale stopnie schodów zostały okute świeżą blachą i parę zmurszałych desek zastąpiono nowymi.
Natalia ucieszyła się na ten widok. Ostatnim razem, kiedy szła tędy, martwiła się, że nikt nie pomyśli o przyprowadzeniu tego wiaduktu do bardziej przyzwoitego stanu. Oto jednakże przyszła pora, że pomyślano o tym.
– Widać na wszystko przychodzi czas. Może i na tę Winczewską przyjdzie, a ja go niepotrzebnie chcę przyśpieszyć? – myślała spoglądając na lśniące listewki pod nogami.
W dole po szynach toczył się z wolna pociąg. Tylko co ruszył. Słychać było luźne kołatanie kół i ciężkie sapnięcia maszyny. Dwaj chłopcy potrącając przechodniów biegli do poręczy, żeby zobaczyć pociąg. Z prawej strony wiaduktu na dole w bujnej trawie leżał wsparty na łokciu żołnierz i czytał złożoną we czworo gazetę. Z drugiej strony dwaj zasmoleni robotnicy przeciskali się przez szczelinę między poręczą schodów a płotku odgradzającym tor od ulicy. Chcieli w ten sposób ominąć wiadukt i pójść bezpośrednio przez tor. Cala poręcz ruszała się od tego ich wysiłku, w końcu jednakże przeszli.
Natalia weszła w aleję wielkich drzew prowadzącą do bramy fortecznej.
Wiatr był tu nie tak rwący, drzewa kołysały się ociężale, z jednostajnym rozlewnym szumem.
Tuż za bramą w małej sklepionej izbie wydawano przepustki. Sierżant z piersią pełną wstążeczek siedział nad olbrzymią porubrykowaną księgą. Pisał właśnie przepustkę babinie okrytej kraciastą chustką.
– Nazwisko? – spytał.
– Godność? – zwrócił się następnie do Natalii.
Wymieniła nazwisko i adres, a potem zaczęła szukać w torebce żądanego zazwyczaj dowodu osobistego. Tym razem jednak sierżant nie zażądał dowodu. W ogóle żądał on go lub nie. Tak samo było z żołnierzem stojącym u wejścia na most leżący ponad fosą. Niekiedy pytał się o przepustkę tylko przy wyjściu z twierdzy, czasem jednak żądał jej pokazania i przy wejściu.
Na dnie fosy rosły dobrodusznie kartofle i warzywa. W rogu tuż przy bramie ogromny krzak czarnego bzu sięgał białymi talerzykami kwiatów aż do poręczy mostu.
Minąwszy drugą wewnętrzną bramę Natalia szła po nieprzyjemnym, wyboistym bruku w stronę tymczasowego lokalu świetlicy. Serce jej biło. Było jej coraz to bardziej przykro na myśl o czekającym ją starciu z bibliotekarką.
Wejście do świetlicy stanowiło kilka desek ułożonych pochyło od progu do chodnika. Deski były spróchniałe i dziurawe, próg był już tylko pełnym zader i drzazg szczątkiem. Opłakany ten widok rozniecił w Natalii coś w rodzaju wojowniczości.
Obszerna klatka schodowa usposabiała jednak bardziej pojednawczo. Była czysto wymyta. Wielkie, na kolor byczej krwi pomalowane drzwi do wnętrza świetlicy stały otworem. Do czytelni można było iść bądź przez pokój bibliotekarki, która tutaj mieszkała, bądź przez salę widowiskową i scenę. Natalia wybrała tę drugą drogę, a idąc nią, znów się poczuła na siłach do walki o czytelnię.
Sala była przybrana biało-czerwonymi podartymi chorągiewkami z papieru i portretami dostojników państwa, których obliczom domorośli malarze nadali wyraz posępny i wystraszony. Sufit tego miejsca duchowych rozrywek przeciekał i na podłodze po nocnej burzy stała kałuża.
- Zaloguj się by komentować
- 2367 odsłon
Українська
При цитуванні і використанні матеріалів посилання на сайт обов'язкове.